Obudziłam się zlana potem po wielogodzinnej ucieczce rodem z horroru. Niezidentyfikowany – choć padły pewne typy – osobnik gonił mnie z siekierą i chciał rozszarpać – we śnie biegało mi się znacznie ciężej niż w rzeczywistości a co za tym idzie oprawca miał już zakończyć mój żywot, kiedy percepcja została naruszona dobrze znanym jękiem.
- Mamoooo siku i kupkę...
Otwieram oczy, otrząsając się z sennej rzeczywistości i półautomatycznie
wstaję, patrzę na zegarek – 3.40 (szybkie skojarzenie z filmem o egzorcyzmach,
w którym o tej mniej więcej porze dziewczynę nawiedzały duchy), z dreszczykiem
emocji i wybujałą fantazją zmierzam do łazienki i obsługuję dziecko nr 1. Sięgam
po rolkę a tu WTF ! nie ma papieru – 3 listki jako pozostałość i zero zapasu. Rzucam
w duchu kilka wulgaryzmów i z wielkim impetem ciskam zużytą rolką przez całe
mieszkanie aż ląduje na podłodze przy kuchni. Przyznaję – jestem furiatką –
jestem nią zawsze w sytuacjach toksycznych, niezrozumiałych, oderwanych od
mojego systemu wartościowania rzeczy. Postanowiłam od dzisiaj na pustych
rolkach rysować oczy – co by patrzyły na innych, którzy kochają premedytację –
ot taka nowa dewiacja. Rolka papieru – egzystencjalne źródło konfliktów.
Kładę się spać w pokoiku – materac na rozkładanej kanapie
jest dostosowany do dzieci – więc wystają mi stopy – doznaje pełnej irytacji
stanem rzeczy ale zasypiam ponownie.
O 6 pobudka – nienaturalna pozycja stóp powoduje drętwienie –
dzień jak co dzień, szykuję się do pracy, ogarniam i zaspokajam pierwsze
symptomy głodu dzieci. Tym razem nie idzie gładko – tłumaczę Ali, że nie mogę
jej odebrać z przedszkola, bo idę z Tosiem do dentysty – Ala zaczyna
histeryzować a Tosiek z radością i dziecięcą premedytacją – oznajmia:
- Mamo nie zabieramy Ali – na co Ala reaguje jeszcze większym
płaczem.
Wymykam się z domu, pełna irytacji i wewnętrznego niepokoju –
wsiadam do samochodu i odpalam Radio PIN – puszczają jakiegoś sentymentalnego
gniota – nawet nie – ja tak dzisiaj odbieram świat, nadwrażliwie – aha –
syndrom napięcia – myślę i zaczynam płakać przy kawałku, który świetnie nadawałby
się do energetycznego biegania. Mam wszystkiego dosyć...
8 godzin w pracy zabija we mnie resztki optymizmu. Czuję, że
popadam w pierwszy stopień depresji i pasywności, który potęguje wizyta u
stomatologa.
Miła obsługa wskazuje nam gabinet – siadam z Tośkiem na
kolanach, razem z ferbi – który co chwila wibruje na moich nogach, Pani odpala
bajkę i przystępuje do negocjacji.
- Bo wiesz Antosiu w Twoim ząbku mieszka robal (o jaaa
zastanawiam się z każdym słowem dentystki jaka jest jej strategia). Mija 15
minut od początków negocjacji i przekonywanie Antosia, że wiertło to
szczoteczka, nie przynosi efektów. Siedzę na fotelu – zdołowana i myślę, że jak
zaraz czegoś nie zrobią to zwątpię...Wreszcie Stomatolog decyduje się
przytrzymać pacjenta, który zaczyna wyć jakby obdzierali go ze skóry...
- Podnieś rączkę jak chcesz przerwę – rzuca ale jej głos
rozmywa się przy dźwiękach wibracji.
Antoś rzuca się na fotelu i ciężko go utrzymać – wreszcie koniec.
Razem oddychamy z ulgą.
W nagrodę Antoś dostaje bańki i zostaje zapisany na leczenie
2 zęba...Niestety to już 3 ząb na przestrzeni ostatniego roku.
W nagrodę za dzielność mamy oczywiście coś kupić – Antoś wybiera
duży, czerwony sklep, w którym największą atrakcją są bujające się samochody –
pech chciał, że w portfelu nie mam ani jednej dwójki. Mało tego w sklepach
również nie mają. WTF!
Udaje mi się przekonać Tośka do gazetki z samolotem – ta taaam,
jest i nagroda.
Wracam do domu po 19 – jest za późno, żeby jechać po pakiety
na Bieg Konstytucji, za późno na bieganie z wózkiem po parku, za późno aby w
ogóle iść biegać, do tego ta narastająca ociężałość, która przygniata mnie z
każdym krokiem.
![]() |
Biegania nie będzie...! |
Zdecydowałam! – nie biegam! Robimy z Tośkiem pizzę ze
świąteczną kiełbasą – co było niezbyt trafnym posunięciem ale dowiem się o tym
znacznie później...
O 21.30 mogę już wyjść na trening – strasznie późno, nie
chcę mi się, ciemno, źle, nogi bolą, stopy sztywne po tym jak pół nocy zwisały
z kanapy...eee chyba zostanę....Przełamuję to – idę...
Biegam spokojnym tempem – założyłam, że przebiegnę 5 km i przebieżki – tyle ile
dam radę. Nad balatonem było tłoczno...Wielu biegaczy a jeszcze więcej
nastolatków tudzież wielolatków zainspirowanych piciem alko nad jeziorkiem. Zaczynam
biegać w lewo – zamiast w prawo i już po 3 pierwszych okrążeniach zostaje
zmierzona wściekłym spojrzeniem, że zaburzam jakiś rytm biegowy – przestawiam więc
strony i biegnę dalej. Biegnie się dobrze – nieco ciężko, kiełbasa świąteczna
zaczyna odbijać się na 3
kilometrze, jest mi za gorąco – zdejmuje kurtkę, która
przez następne kilometry dynda mi w pasie– w krzakach schowałam wodę – popijam –
jest nieco lepiej. Jedno kółko nad balatonem ma ok 900 metrów – monotonia biegania
dopada szybko, zbyt szybko – ciemno, nic się nie dzieje, nadal jestem
wkurzona... Po 4
kilometrach zaczynam dostrzegać krajobraz nocy, światła
odbijające się w tafli jeziorka, jest coraz mniej ludzi i osiągam coraz większy
spokój.
![]() |
Cudownie.... |
Rozciągam się na pięknie oświetlonym mostku, który stał się
bazą wypadową do interwałów. Jakaś para mija mnie obok i pokazują na mnie
palcami – ha to pewnie dlatego, że zarzuciłam wysoko nogę – co z boku daje
efekt niezłego rozciągnięcia :P
Selfie na fejsa i biegnę dalej – czuję w sobie moc, mam
siłę, żeby przyspieszać i nie zatrzymywać się po intensywnych interwałach,
świetnie przechodzi mi się od truchtu do sprintu – w rezultacie czego
przebiegam jeszcze ponad 5 km
i szkoda mi zakończyć trening przed 10km. Zaliczam więc dychę w czasie poniżej
godziny – to moja pierwsza taka treningowa dycha...Ostatnie metry biegnę przez oświetlony
mostek – przebiegam przez niego unosząc ręce do góry.
![]() |
Na 9 km pod nogi "wybiega" mi ogromny potwór - jest przerażający! |
Kim jesteś? Jesteś zwycięzcą! :) Nad balatonem nie ma żywego
ducha – jest po 23:00 – od pewnego czasu biegam zupełnie sama – wszyscy inni
wymiękli :) Pierwszy raz w życiu wykręciłam tam tyle kółek – balaton został
zdobyty :)
![]() |
Sam wykres świadczy o tym jak martwy staje się żywym :) |
Wracam do domu to wszyscy już śpią... Jestem lżejsza o 10 kg stresu i rozczarowań.
Jestem niemal pewna, że czasem trzeba się zmusić i cieszę się, że to jednak nie
objawy przetrenowania...
W czasie biegu układam wierszyk:
Dzisiaj nie wypalam (szkła do biżuterii :)). Kładę się spać po północy.
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza